Sobotni wieczór spędzamy na planowaniu podróży z Oslo do Kopenhagi. Jest weekend, ciężarówki mają postój, więc autostopem będzie trudno. Dlatego szukamy transportu w Internecie, na stronach typu ride-share. Tam znajdujemy Jorga z Niemiec, który w niedzielny poranek jedzie z Oslo do Essen i wyrzuci nas po drodze w samej stolicy Danii, oczywiście pod warunkiem, że podzielimy z nim część kosztów podróży. Droga przebiega sprawnie, no może za wyjątkiem drobnego incydentu z łóżkiem wypadającym nam wprost pod koła z przyczepy pędzącego przed nami po szwedzkiej autostradzie samochodu.
Po przejechaniu przez siedmiokilometrowy most łączący szwedzkie Malmo z Kopenhagą "lądujemy" na stołecznym lotnisku, skąd nasi przyjaciele Bent i Britta zabierają nas na północ, do Jyllinge. Położona nad brzegiem fiordu wioska zachwyca nas przede wszystkim spokojem. Nie chodzi tu jednak tylko o ciszę powodowaną położeniem z dala od wielkiej aglomeracji, ale przede wszystkim o beztroskę z jaką można tu żyć- będąc spokojnym o finanse, zaplecze socjalne, i bezpieczeństwo we własnym kraju. Obserwując mieszkańców Jyllinge, czy Roskilde, do którego wybieramy się na rowerach następnego dnia, widzimy wyraźnie, że Duńczycy to ludzie tak zwyczajnie, rodzinnie szczęśliwi. Potwierdzają to nasi gospodarze, którzy podkreślają, że kochają swój kraj, swoją królową i nie kryją dumy z tego, że są Duńczykami. Mimo przywiązania do własnej ojczyzny sprawiają jednocześnie wrażenie ludzi bardzo otwartych- społecznie i kulturowo, co jest według nich wynikiem mocno ugruntowanej demokracji.
W małych duńskich osadach podoba nam się szczególnie architektura - nieduże drewniane, parterowe domy, zawsze z ogrodem i dużymi oknami.
We wnętrzach moją uwagę przykuwają zwłaszcza duże salony- przytulne, ze względu na obecność drewna, a jednocześnie pełne nowoczesnych stalowo- szklanych rozwiązań.
Magda