Do Portugalii wybieramy sie juz chyba po raz czwarty i ciagle cos nam przeszkadza. A to przeziebienie, a to alergia, a to uciekajacy autobus. Wreszcie w poniedzialek wstajemy wczesnie i zostawiam Anuli kartke z informacja, ze jesli tym razem nie dotrzemy do Porto, oznacza to, ze z pewnoscia dosiegla nas straszliwa klatwa producentow dobrego czerwonego wina.
Tym razem jednak moje obawy okazuja sie nieuzasadnione i po 2 godzinach spedzonych w autobusie ladujemy u sasiadow. Chociaz Vigo lezy tylko jakies 20 km od granicy, i jakies 150 km od Porto, mamy wrazenie, ze trafilismy do innego swiata. Choc trudno to sprecyzowac, Portugalczycy znacznie roznia sie od Hiszpanow- zarowno fizycznoscia jak i stylem ubierania.
Na poranna kawe wpadamy do malej kawiarenki z klimatem jak w rodzimym PRLu. Nie wiemy jeszcze, ze podobne doznania beda nam towarzyszyc niemal do konca dnia. Zapuszczamy sie w gaszcz malutkich uliczek. Jest biednie, ale na swoj sposob uroczo. Do malych lokalnych sklepikow przyciagaja ceny, ktore sa o wiele nizsze, niz w Hiszpanii. I dalej mamy wrazenie, ze, nie liczac osobliwej architektury (budynki w wiekszosci pokryte kafelkami) znajdujemy sie w Polsce sprzed lat trzydziestu, ktora znamy z opowiesci rodzicow i dziadkow, albo ze lokalny czas zatrzymal się tutaj dobre kilkadziesiat lat temu. Ogladamy prawdziwa Portugalie: dzeci bawiace sie na brudnych ulicach, domy budowane tak blisko siebie, ze sasiadki wygladajace z okien przeciwnych budynkow moga sie slyszec mowiac nawet szeptem, gorac, gwar, i tony prania wiszacego na sznurach ponad naszymi glowami.
Kierujac sie w strone rzeki trafiamy na jeden z licznych mostow, z ktorego roztacza sie piekny widok na obie czesci miasta- po jednej i po drugiej stronie rzeki, oraz most najbardziej reprezentacyjny- zaprojektowany przez samego Eiffla. Faktycznie, przygladajac sie uwaznie zelaznej konstrukcji, zauwazamy znaczace podobienstwo do paryskiej wiezy. ¨
Zeby przejsc slynnym mostem z powrotem w strone centrum zapuszczamy sie na chwile w najbiedniejsze rejony Porto. Przezycie jest niesamowite. Zaniedbane gospodarstwa, przeciekajace dachy, opuszczony kosciol. Takich miejsc szukamy- maja swój klimat. Niestety robi sie pozno i trzeba biec na autobus. Tu znow czeka nas niespodzianka, bo przystanek, na ktory musimy dotrzec znajduje sie w najnowoczesniejszej czesci miasta- z wiezowcami, betonem i szklem. Teraz dopiero widzimy, ze Porto ma dwa kompletnie rozne oblicza.
Ale to nie koniec wrazen. OK 16.00 wpadamy do zatloczonej kasy biletowej. Tlum prawie jak na lotnisku, a autobus odjezdza o 16.30. O angielski tez trudno, choc lepiej niz w Hiszpanii. Czakamy w dlugiej kolejce, ale obsluga jakos się nie spieszy. Atmosfera sie zageszcza. Wychodze na zewnatrz i probuje zagadac lokalnych, czy nie wiedza z ktorego przystanku odjezdza bus do Vigo, ale zdaja sie nie rozumiec. A czas nagli.
Zrezygnowana wracam do dusznego pomieszczenia, gdzie czekaja na mnie mój mezczyzna i... Juliette- mloda Francuzka, ktora Maciek poznaje w kolejce i ktora tez jedzie do Vigo. Julie uswiadamia nam, ze w Portugalii przestawia sie zegarki o godzine do tylu wzgledem Hiszpanii. Wiec nasz autobus jeszcze nie odjechal. I tak czas w Portugalii po raz kolejny nam sie zatrzymal. Wreszcie udaje nam sie kupic bilety-drozsze niz w tamta strone, mimo znizki studenckiej i dluzszego czasu jazdy, ale jestesmy szczesliwi, ze walke o nie mamy juz za soba.
W dobrych humorach wracamy do Hiszpanii. Dowiadujemy sie, ze nasza towarzyszka niedawno wrocila z Polski- byla na ERASMUSIE w Katowicach, a z polskiej kuchni najlepiej wspomina kluski :D Rozstajemy sie na dworcu w Vigo, zyczac Julie powodzenia w jej podrozy, ktora wlasnie sie zaczela- w tym samym momencie, kiedy nasza dobiega konca.
Magda