W Gironie wyladowalismy po 21. W planie mielismy nocleg. Jakos tak sie jednak ulozylo, ze zapomnielismy zaplanowac gdzie bedziemy spali. Na miejscu udalo nam sie dowiedziec, ze na schronisko nie ma co liczyc a campingow w Barcelonie nie ma, ale mozna je znalezc w malych miejscowosciach nadmorskich. Zlapalismy wiec ostatni autobus do miejscowosci Lloret de Mar (czyt. Joret del mar), choc niewiele o niej wiedzielismy. Skoro jednak cos w Hiszpani ma w nazwie¨del mar¨ to musi byc nad morzem. W autobusie poznalismy polska rezydentke, studentke chemii z Lublina, ktorej imie niestety nam ucieklo. Ona sama jednak przed nami nie uciekala, a wrecz przeciwnie- bardzo nam pomogla. Przeszla z nami po kilku najtanszych hotelach w miejscowosci i komentujac tamtejsza rzeczywistosc. Tanie hotele wcale nie okazaly sie tanie, a rzeczywistosc niezbyt przyjazna. Lloret de Mar to typowa miejscowosc wypoczynkowa, swietnie nadajaca sie na oboz jezykowy- jezyka niemieckiego. Na ulicy wiecej bylo slychac sasiadow zza naszej zachodniej granicy niz Hiszpanow. Podobnie bylo na polu namiotowym na ktorym po polnocy rozbijalismy nasz namiot. Nie narzekalismy, w koncu mielismy gdzie spac.
Od kilku dni czulem bol zeba. Nie taki zwyczajny, bolalo tak jakby w srodku, w dziasle. Balismy sie pogorszenia sytuacji wiec w Lloret del Mar znalezlismy gabinet dentystyczny, gdzie przemila Pani denystka, mowiaca po angielsku, zajrzala mi w usta. Okazalo sie ze natura przyznala mi kolejne odznczenie w postaci zeba madrosci. Poczulem sie zaszczycony, niestety nie moge przyjac tego honoru ze wzledu na brak miejsca w jamie ustnej. Dostalem odpowiednie leki, dzieki ktorym mozemy kontynuowac nasza podroz a zab pojedzie z nami do Polski gdzie zostanie usuniety. Po wyjsciu z gabinetu dentystycznego udalismy sie do Barcelony.
Miasta tak bardzo tetniacego zyciem jeszcze nie widzialem. Nieustannie gdzies pedzace masy ludzi mozna zobaczyc w wielu miejscach, tutaj jednak to wszystko zdaje sie byc bardziej kolorowe. Do mojego obrazu miasta wiele barw wniosly: sloneczna pogoda, roznorodna architektura i rowery miejskie. Te ostatnie sa teoretycznie dostepne tylko dla rezydentow Barcelony, posiadajacych specjalna karte, jednak i nam udalo sie z nich skorzystac. Co prawda zdobycie tych wspanialych pojazdow zajelo kilka godzin, jednak bylo warto bo dzieki nim zobaczylismy spory kawalek miasta. Jezdzilismy do pozna i nie bardzo oplacalo sie juz szukac platnego noclegu. Pojechalismy wiec na dworzec autobusowy, usiedlismy na lawce i w polsnie przetrwalismy trzy godzinki. Gdy tylko wstalo slonce pognalismy na plaze by skorzystac z publicznego prysznica. Odswiezeni ruszylismy w droge do Vigo (czyt. Bigo), na druga strone Hiszpanii.
Podczas tej czesci podrozy troche odpuscilismy sobie robienie zdjec. Nie chcielismy wam pokazywac tego co mozna zobaczyc na Wikipedii, i troche nam brakowalo weny (upal, bol zeba). Poza tym jestesmy na wakacjach.
Maciek