Po dosc wyczerpujacym, ze wzgledu na warunki, spacerze po gorach srednio chce nam sie ruszac tylki z Antrim. Wloczymy sie po miescie, czytamy, gadamy z gospodarzami...
W niedziele, jako ze nie mozna zmarnowac okazji zakupienia biletu weekendowego (5 funtow na caly dzien dowolnym pociagiem w obrebie Irlandii Polnocnej) robimy sobie maly wypad do nadmorskiego Bangor. Miescinka nie zachwyca, pogoda tez nie.
Zycie nieoczekiwanie nabiera troche kolorow poznym popoludniem, kiedy na przesiadce w Betlfascie zmuszeni jestesmy czekac godzine na kolejny pociag. Przygladamy sie podrozujacym, a nasza uwage przykuwa szczegolnie pewna islamska rodzinka. Obserwujemy zderzenie kultur, niesamowity kontrast. Patrzac na wystrojona w kolorowe, zachodnie ubranko dziewczynke siedzaca na kolanach matki szczelnie owinietej czarna tkanina zastanawiam sie czy i kiedy postepujaca ogolnoswiatowa spoleczna homogenizacja na dobre wleje sie w pozornie(?) hermetyczna islamska kulture i obyczajowosc.
Tymczasem powoli zbieramy sily i srodki na druga czesc wyprawy. Robimy ostatnie pranie, zakupy, powoli ukladamy w plecakach ubrania, do tej pory powciskane w rozne zakamarki januszowego pokoiku, noooo i uzupelnimy bloga, ktorego chcemy rozbudowac o wersje angielska :)
Magda